Wiecie co to jest Nacobezu ?
Skrót ten oznacza Na co Będziemy Zwracać Uwagę. Innymi słowy to cel. Cel jaki dostają uczniowie w szkole, cel jaki mam przynieść lekcja i to co robią tego dnia w szkole. Fajne ?
Pewnie tak. A w pracy jakie macie cele? Jaką liczbę musicie przynieść? Ile ton węgla przerzucić? Cel dnia, miesiąca, kwartału, a na koniec uścisk dłoni prezesa. To nasz żywot i to od najmłodszych lat. Wiele osób odnajduje się w tym jak ryba w wodzie. Czasem jednak można uciec od schematu. Chcecie ?
Zrobić dla siebie prezent i pojechać gdzieś zupełnie bez zobowiązań, bez planu, bez zegarka, bez celu. I chociaż miał być plan i cel, wszystko się stłukło jak rzucony w czasie kłótni talerz. Trudno. Jadę i tak.
Wsiadam do pociągu relacji Koszalin - Poznań. Na dworzu chłód, w środku bucha dziki upał. Leniwie pociąg odjeżdża ze stacji. Twarde siedzenia, trzymają w ryzach tyłki pasażerów, rządnych wrażeń ( lub po prostu jadących przed siebie). Zawsze w takich chwilach wyobrażam sobie, że jestem bohaterką kryminału Agaty Christie. On przystojny, ale jakoś dziwnie przygląda się tej starszej pani. A ta Pani ma ze sobą nienaturalnie dużą torbę i wcale nie jest na diecie, bo je już trzecią czekoladę. A ze strzępków rozmów wynika, że Pan z wąsem jedzie do kogoś, kto się go wcale nie spodziewa i nerwowo odbiera powiadomienia na telefonie. W głowie pełnej wyobraźni staje się uczestniczką tej pajęczej nici intryg zasnutej w tym bez wyrazu zamkniętym przedziale dla niepalących PKP.
Poznań. Nic na to nie poradzę, że tak bardzo lubię to miasto. Nawet chciałabym tam mieszkać, chociaż kocham ten nasz Koszalin, miłością pierwszą. Wybieram hotel bez śniadania. Śniadania hotelowe są diabelsko (nieadekwatnie do tego co serwują) drogie. W moim hotelu za śniadanie żądano 60 zł (!) to już istny szał. Na dodatek rano, nigdy nie jestem głodna, więc pewnie do 10.00 ( bo do tej godziny serwują śniadanie) zjadłabym jakiś jogurt, owoce, trochę wędlinę i ser.
Chwilę przed wyjazdem zrobiłam krótki research. Ja szukam w sieci stron podobnych do tej mojej. Tym razem oprócz popularnego serwisu tripadvisor pomogła mi strona Smaki Warte Poznania. Obserwuję ją na instagramie i tam właśnie poprosiłam o kilka rekomendacji. Dostałam cała listę ciekawych miejsc śniadaniowych oraz kilka propozycji na kolacje. Mogę śmiało powiedzieć, że z drugiej strony instagramowego konta spotkał mnie przemiły kontakt i warte poznania propozycje. Zajrzałam również na strony żółtego przewodnika Gault&Millau Polska. Polecam Wam zrobić takie małe internetowe śledztwo, to zajmuje dosłownie chwilę, a być może traficie pod kulinarne niebiosa. Co mną zachwyciło z mojej listy lokali do odwiedzenia to z pewnością Why Thai z ulicy Kramarskiej. Zachwyciło to naprawdę w tym przypadku mocna ocena, ponieważ nie przepadam za azjatycką kuchnią, bo przeważnie zbyt pikantne, mydlane smaki, a tu… cudowne zaskoczenie, pięknie podane dania, których ostrość regulujemy sami i nowoczesne, ale bardzo ciepłe wnętrze. Bez rezerwacji w weekend ciężko o stolik, ale nie dziwie się absolutnie. Właśnie takie kuchni i takich wnętrz brakuje w Koszalinie. Kolejnym moim ciekawym odkryciem, również z propozycji Smaków Wartych Poznania były Yezyce Kuchnia. Można by tam siedzieć godzinami, no i zacząć dzień od szakszuki to oznaczać może tylko tyle, że kolejny przystanek na jedzenie będzie późnym wieczorem. Bardzo pomysłowe wnętrze, przypominające z jednej strony szkolną stołówkę z drugiej strony bardzo modne dodatki, zielone kwiaty, stal, drewno i duży luz. Warto zajrzeć. Na dobre śniadanie i to centralnie w centrum wybrała się również do Jaglanej. Omlet pierwsza klasa i super pyszna kawa. Śniadania na mieście są wiele bardziej ciekawsze od hotelowych, bo możesz w witrynie siedząc oglądać ospałe miasto i snuć fantazje niczym te wagonów PKP. Z mojego researchu miejsce, które wypadło najsłabiej to Papierówka. Ciepła atmosfera, mikro karta, ale jednak nic nie zaiskrzyło. Niemniej jednak lokal pełen ludzi i wysoko oceniany w wielu klasyfikacjach. Dania zbyt zimne, zbyt małe, braki w karcie… no cóż zdarza się nawet najlepszym. Za to niestety, ktoś może pomyśli, że to totalna profanacja, ale najlepszy deser jadłam w Starsbucku i był to sernik nowojorski. I cóż, że może nie było tam nawet sera, ale kompilacja smaku zaniosła mnie piechotą do nieba.
Na mojej liście jest jeszcze kilka miejsc i na pewno je niedługo odwiedzę. Między knajpami zobaczyłam też kilka innych ciekawych miejsc, ale to już zupełnie inna historia.
Ps. Ten wpis nie miał na celu oceny lokali, tylko pokazaniu, że nie trzeba iść na łatwiznę hotelowych śniadań i że warto pojechać gdzieś ot tak i poznać/doznać coś zupełnie nowego. I czy było to fajne ? Było po porostu świetnie !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz