Miałam okazję i przyjemność uczestniczyć w kolacji w ciemno.
Wydarzeniu, które odbyło się w Park Caffe, restauracji u zbiegu ul. Asnyka i
Mickiewicza, zainicjowanej przez grupę Slow Koszalin.
W ciemno? Po ciemku? Tak oba te sformułowania pasują jak ulał. W ciemno, ponieważ nikt ze
zgromadzonych 40 obcych sobie osób nie wiedział co czeka go tego wieczoru. Po
ciemku, ponieważ w ciemnościach przy
zasłoniętych oczach, śmiałkowie, którzy byli gotowi na wszystko testowali trzy
kulinarne propozycje. Na odwagę zrobienia takiej kolacji wraz ze Slow Koszalin
pokusił się Robert Olejniczak, manager Park Caffe, przy udziale i pomysłowości
szefa kuchni Piotra Łosińskiego.
Zgromadzeni goście oczekując w napięciu na pierwsze dania,
zostali poczęstowani aperitifem, przy świecach zajęli miejsca, a na
przepasające oczy opaski czekały przy stolikach.
Pierwszym daniem, które zostało skonsumowane w ciemno był
tatar z polędwicy wołowej z krewetkowym chipsem z delikatną nutą cynamonu. To
niezwykle delikatne danie, powołując się na zmysł smaku miało kilka typowań.
Niektórzy sądzili nawet, iż może być to nawet tatar rybny. Dla mnie fenomenalny
smak. Uwielbiam surowiznę, więc jadłam w ciemno i zjadłabym więcej z
przyjemnością. Nuta cynamonu, zaskakująca, ale niezwykle pasująca w tym
zestawieniu. Lodowa kruszonka z musztardy, żółtko oraz puder z pora stanowiło
winny smak, zaostrzający w ciemnościach zmysły i doznania.
Kolejnym daniem, była ciepła przystawka. I tu od pierwszego
kęsa rozgorzała gorąca dyskusja w ciemno …aż cóż my jemy. Wiele głosów ze
względu na konsystencję mięsa, mówiło, że to wątróbka, a może móżdżek, w końcu
jakieś podroby. Cóż finał okazał się zaskakujący prawie dla wszystkich. Drugim
zdaniem było grasica cielęca podana w emulsji z włoskiego kopru, w śmiałym
towarzystwie chipsa tymiankowo- szczypiorkowego. Jakież to było zdziwienie.
Jakiż zaskakujący smak. Ileż skrajnych reakcji. Podroby zawsze budziły i budzą
kontrowersje, modna w tym sezonie grasica, wkroczyła na salon w ciemnościach w pełni kontrowersyjnym stylu.
Osobiście wydawała mi się najdelikatniejszą z wątróbek, była jednak ciekawą
formą dania znanego mi wcześniej pod zgoła inną postacią.
Trzecim danie, które równo na pół podzieliło salę na ochy i
achy, było danie główne czyli pierś z kaczki sous vide, z konfitowanym ( czyli
powoli duszonym na tłuszczu w niskiej temperaturze ) pasternakiem. Danie dla
lubiących wyzwania. Mnie smakowało bardzo, ale jeśli ktoś spodziewał się kaczki
„jak u mamy” mógł czuć dysonans.
Zwieńczeniem kolacji w ciemno był deser. Już nie w ciemno, a
przy świecach. Deser miał tytuł „Dekonstrukcja tiramisu”. Przygotowywany był na
oczach gości. Kucharze ustawiali, niczym w akcie przypominającym performers,
makaroniki i ptasie mleczko własnej produkcji. Tiramisu, polewy, śmietana,
czekolada. Wielka uczta, wielkie żarcie. Wszyscy łyżeczkami, palcami jedli ze
stołu obfitości. To była nowatorska forma deseru, integracji i rozkoszy dla
podniebienia. Pochwała jedzenia, eksplozja smaków, dzikość, tajemnica. Z tym
właśnie kojarzy mi się nie tylko deser, ale i cała kolacja
Z kolacją w ciemno, jest jak z randką w ciemno. Nie zawsze
jest to miłość od pierwszego wejrzenia. Nie zawsze musi być to strzał amora
zwalający z nóg. Wystarczy, że zaintryguje, zmusi do dyskusji, rzuci rękawicę,
odsłoni nowe oblicze.
To było niezwykłe wydarzenie, przede wszystkim towarzyskie.
Głośnie dyskusje, podrównania. Na to trzeba mieć odwagę. Czy warto zaryzykować
kolację w ciemno?
Warto, bo kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
Dekonstrukcja tiramisu, jeszcze podczas konstrukcji. Potem jak w filmie "Wielkie żarcie" była eksplozja smaku. |
Najbardziej kontrowersyjne danie wieczoru - grasica |
Danie główne - pierś z kaczki i pasternak |
Makaroniki, nie nie francuskie, ale parkcaffeńskie |
Kolacja w ciemno, przy świecach - oczekiwanie na niewiadomą |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz