Dziś płyniemy na fali nowo
otwartych lokali. Może niektórzy już słyszeli, inni może już byli w nowej
restauracji, w miejscu z tradycjami gastronomicznymi. Bardzo ciekawa jestem
waszych opinii, ale na sam początek zacznę od swojej. Kiedyś Zielony Młyn, później
Złota Rybka, jakaś pizzeria teraz Młyńska Restauracja. Nowy punkt w znanym
miejscu. Otwarty oficjalnie z przytupem, ze wszystkim liczącymi się osobami w
środowisku ( nie bójcie się, mnie tam nie było ), gdybym była, nie mogłabym być
już tak niezależna w osądach, ale przecież nie o to chodzi. Przyznam Wam się
szczerze, że nie byłam nigdy w Zielonym Młynie. Tak, tak to oznaczać może tylko
tyle, że jestem tak młoda, że nie załapałam się na czas jego bytności. A tak na
poważnie, to w czasach, kiedy on był ów czynny, mnie nie w głowie były
restauracje. Dlaczego tak się odnoszę do tego co było kiedyś? Ponieważ mam
wrażenie, że w wielu osobach jest sentyment do tego lokalu, do tego miejsca,
choć chyba to tylko sentyment, bo przecież wszystko się zmieniło.
Zielona elewacja budynku została
przemalowana na żółto, szyld zmieniono i mamy oto Restaurację Młyńską. Z
pewnością nazwa parafrazuje i do ulicy na której się znajduje i to
towarzyszącemu nieopodal muzeum, siedzibie dawnych młynarzy. Wchodzimy do
środka, a tam również żółto, przy braku przedsionka znajdujemy się od wejścia
na głównej i jedynej sali. Podzielona jest ona naturalnie na dwie części,
ponieważ układa się w klasyczną literę L. Po środku bar z trunkami, po każdej
ze stron cztero- i sześcioosobowe stoliki.
Jestem trochę zaskoczona
wnętrzem. Jest bardzo klasyczne, bezpieczne, wydaje się być urządzone poza
wszelkimi nurtami w wystroju wnętrz. Stoły otulają białe obrusy i przygotowana zawczasu
zastawa. Byłoby elegancko, ale jest trochę prowincjonalnie. I ten kącik do
zabawy dla dzieci za kratami … Ale wracając do meritum, lokal jest pusty, mogę
wybrać każde, jakie tylko dusza zapragnie miejsca. Wybieram i siadam. Karta dań
wygląda ciekawie, mam ochotę zamówić coś innego. Z polecenia biorę krem
pomidorowy z ananasem z sosem z gorgonzoli (12 zł), zupę z ryb bałtyckich
(14zł) oraz rosół (8 zł). Szkoda, że nie zostałam uprzedzona o tym jak bardzo
ostre są dwie pierwsze zupy. Ostre są ponad przeciętność, dla mnie nie do
zjedzenia, niestety. Z tych trzech, najciekawsza rybna, choć krem pewnie też
byłby nie najgorszy, gdyby o mocy mógł zdecydować gość restauracji, albo
chociaż został ostrzeżony. Drugie danie to stek z polędwicy wołowej z krewetką
podany na salsie paprykowej z sosem pieprzowym i pieczonym ziemniakiem (61zł) I
to danie było naprawdę dobre. Solidna porcja mięsa, ziemniaczki, takie męskie
mocne danie. Kolejne zamówione danie sandacz na szpinaku z sosem bearneńskim i
placuszkami rosti (35zł) To danie mogło by być ciut bardziej podkręcone.
Pikantniejsze ? Nie wiem, na pewno czegoś mu brakowało, choć dawno nie jadłam
tak smacznej ryby i placuszków.
W Młyńskiej obsługiwana byłam
przez trzy kelnerki. Może ta duża atencja wynikała z braku innych, na ten czas,
klientów. I mogłoby być to wszystko tak wykwintne i eleganckie, gdyby nie
trzaski z kuchni, przemarsze między kuchnią a wyjściem, a to kucharza, a to
pana z łańcuchem na szyi, to kelnerek. Menu eleganckie, kuchnia też, tanio nie
jest, a białe obrusy zobowiązują, po zniwelowaniu tych drobnych uwag, które
przecież zdarzają się każdemu. Jak tylko
otoczenie będzie bardziej eleganckie wizualnie i w zachowaniu, stroju,
uczesaniu to Młyńska będzie naprawdę warta odwiedzenia.
Adres: Restauracja Młyńska, ul. Młyńska 33
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz