sobota, 29 października 2016

Fregata



Fregata – dzielny okręt ? czy łajba która tonie ?

Fregatę, kojarzą wszyscy, jednak z całkiem różnych powodów. Starsi, zdecydowanie z łezką w oku, wspominają czasy świetności restauracji i dancingów w latach siedemdziesiątych. Dla tego pokolenia było to miejsce kultowe, do którego chciało się chodzić. Moje pokolenie pewnie kojarzy już tą Fregatę z lat 90-tych, czyli dansingiem, nie koniecznie najwyższych lotów. Trochę miejsce do dobicia/ dopicia się po skocznym wieczorze w pobliskim ( kiedyś) Broku. Współcześnie( pod jedną nazwą, choć oddzielne inicjatywy) Fregata była i dyskoteką/ imprezownią oraz restauracją. Zajmiemy się oczywiście restauracją. Dyskoteka zmieniła nazwę na Pitbull, odcinając się od okrętowych konotacji. A Fregata – restauracja, trwa, choć ciągle mam wrażenie szuka swojego miejsca na mapie gastronomi.




Fregatę poturbowała już Magda Gessler, robiąc „ kuchenne rewolucje”, co chyba jednak natłoku gości nie przysporzyło lokalowi. Zresztą odcinek, z Koszalina, nie był kontrowersyjny, nie było rzucania stołami i nie padały soczyste wiązanki pani Magdy, nikt nikogo na kasie nie oszukał, a kuchnia była czysta. Ot nuda. I może właśnie w takiej najzwyklejszej sytuacji, najtrudniej pomóc, dlatego program „Kuchenne Rewolucje” rewolucji nie uczynił. Sprawił tylko, że Fregata miała się jawić jako wspomnienie PRL-u. A co dziś z tego pozostało?

Lokal prezentuje się bardzo tradycyjnie, o PRL-owskich akcentach świadczą zdjęcia, czy okładki gazet, stare gadżety poutykane w zakamarkach. Z zewnątrz to ogródek przyklejony do żółtej ściany lokalu. W karcie PRL-u nie ma. Jest za to pizza i to tą właśnie pizzą prosto z pieca opalanego drewnem – aktualnie reklamuje się Fregata. Ponieważ jadłam kiedyś pizzę z pieca opalanego drewnem, gdzie cudowny aromat i smak drzewnego dymu wpijał się w złocisty rant pizzy, postanowiłam poczuć to  raz jeszcze, tym razem we Fregacie.

Przychodzę w porze obiadowej, czyli ok. godziny 16.00, w tygodniu. Oblężenie raczej niewielkie. Jedna smutna pięcioosobowa rodzina ( właśnie, dla czego ludzie, którzy nie są na randce i znają się od lat, nie gadają ze sobą w restauracjach ?) oraz para młodych wpatrzonych w siebie ( nie to byłoby zbyt piękne), w smartphony ludzi. Pomiędzy nami wszystkimi- gośćmi lokalu- poruszała się jedna kelnerka.
Nie doczekawszy się karty,  wszyscy w karty zaopatrujemy się w przy barze. Wybieramy i wybieramy, zamawiamy: pizzę i rosół, typowo polskie zestawienie. Po 30 minutach dostajemy ów zamówiony talerz zupy. Zupa letnia, dlatego zdumiewa mnie tak długi czas oczekiwania. Na pizzę czekamy kolejne 20 minut. Nie mamy żadnej informacji, o czasie oczekiwania na danie, więc każde choćby dygnięcie kelnerki, sprawia, że w  śliniankach czuję, że to już. Zniecierpliwieni na swoje zamówienie czekają także inny goście – a tłumów przecież nie ma. Na nasze delikatne sugestie, że czas oczekiwania jest zbyt długi, słyszę, że jest dużo zamówień. Myślę sobie wewnętrznie, co by było przy pełnej sali. Dostaję pizzę, pierwsza niż ludzie, którzy złożyli zamówienie przede mną. W znoju i trudzie czekaliśmy wespół w zespół, a teraz ja dostałam ją pierwsza.. ławica niewidzialnych sztyletów wyleciała z ich oczodołów w moim kierunku. W kierunku kelnerki zaś wielkie zdziwione, jak z bajek mangi oczy gapiły się niemo, jak nie zerknąwszy nawet w ich kierunku minęła ich po raz kolejny. Tak długie oczekiwanie dało się we znaki, więc na wierzch wyszły priorytetowe potrzeby zaspokojenia głodu. Udało mi się jednak zauważyć, że smak pizzy opalanej w piecu drewnem, nie różni się jakoś znacznie od innych pizz. Moja pizza, choć ostatecznie okazało się, że pomylono moje zamówienie i tak była smaczna, chrupiąca i gdyby nie to, że czekanie godzinę to jednak zbyt długo, odbiór samej pizzy byłby nawet przyjemny. Po minach innych gości restauracji widać było także tą złość na długie i niczym nie wytłumaczone oczekiwanie.

Poza samymi walorami smakowymi, bo oczywiście w menu Fregaty, znajdziecie też inne pozycje, to ja nie bardzo wiem co myśleć o tym, jaki to jest lokal. Czy odszedł on już definitywnie od PRL-owskich klimatów ( choć wnętrze delikatnie parafrazuje do takich nastrojów)? Czy chce być czymś na wzór tradycyjnie włoskich bistro gdzie pizza pieczona jest w piecach opalanych drewnem, której aromat i zapach roznosi się kusząc przechodniów?

Czy chce być miksem wszystkich the best of, co to Polak lubi najbardziej : pizza, rosół, pierożki, lasagne, śledź, tort itd.? Czy chce iść w modną i zdrową stronę życia oferując Plan Fit – Dietetyczny Catering? A może pomysł na tematyczne dwutygodnie (  za nami tygodnie żeberek i golonki, kuchnia francuska, przed nami gęsina, później owoce morza i pierogi) ? Sama już nie wiem.
Kuchnia w restauracji jest bardzo ważna  i myślę, że kucharze, grupa zawiadowcza Fregatą, stara się znaleźć sposób i „pomysł na”. Nie da się tego kupić w supermarkecie jak przyprawę w proszku, tu trzeba ucho i oko przystawić na miasto. Tak naprawdę na pierwszej linii frontu stoi obsługa, kelner, barman. To oni sprzedają, to co kuchnia naprodukuje. Ich rola jest niepodważalna i nie da się ukryć pierwszoplanowa. We Fregacie tej porządnej i bystrej obsługi zabrakło. Moje oko i ucho podpowiada mi, że to nie tylko moje odczucie, ale może macie inne doświadczenia. Jeśli tak, zostawcie tu swój ślad.

3 komentarze:

  1. Byłam i raczej nie wrócę. Może faktycznie spróbuję pizzy ale tatara po ostatniej wizycie w tej restauracji już nie spróbuję.
    Chorowałam po nim dwa dni z czego jeden- ciągłe wymioty to nie najlepszy sposób spędzania wieczoru z ukochanym po "romantycznej" kolacji w restauracji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam raz i potwierdzam, oczekiwanie na danie jest stanowczo za długie. Chociaż jeśli chodzi o jedzenie (jedliśmy jedną z propozycji makaronów oraz rybę) było bardzo dobre. Smakiem i oryginalnością zdecydowanie wyróżniało się na tle innych koszalińskich restauracji. Jeszcze kiedyś wrócę, żeby się utwierdzić. Może tylko nie na "wielkim głodzie" ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z innej beczki: kiedy recencja kawiarnii Powidoki?

    OdpowiedzUsuń