Ostatnio zasłyszałam rozmowę dwóch starszych panów, rejestrujących
każdego dnia bliską sobie rzeczywistość, przekładając ją swojsko, na własny
subiektywny pogląd. Stwierdzili oni zgodnie, że „ restauracje to wielkie „g”,
ale bary to nigdy się nie zamykają, bo w barze jest „jak w domu”. Hmmm…
zadumałam się nad tym. Fakt, domy rzadko się zamyka, restauracje częściej. Drugi fakt, to taki, że bary wyrastają jak
grzyby po deszczu. A otwarcia nowych restauracji to niecodzienne wydarzenie w
okolicy.
Bary zastąpiły, cieszące się niegdyś niesłychaną
popularnością - stołówki, te pracownicze i te abonamentowe. Nawet ze szkolnych
korytarzy poznikały stołówkowe kuchnie, na rzecz dań z cateringu ( ach ta współczesność!).
Bary reklamują się, hasłem (jak to zauważyli słusznie starsi
panowie) „domowe jedzenie”. To ja się Was zapytam, czy Wy jecie tak w domu?
Hasłem „domowe jedzenie” reklamuje się także bar : Domowe
jedzenie Pablo & Arni przy Sądzie Okręgowym w Koszalinie. Na dzień dobry, mała zmyłka, bo na fb baru,
widnieje także nazwa „Domowe jedzenie u Magdy” z potęgującym jeszcze domowy
hasłem „swojskie bo polskie, takie jak w domu”.
U kogo zatem to jadło ? Troszkę czuć brak konsekwencji.
Bar, bufet, stołówka – mieści się w budynku Sądu Okręgowego
w Koszalinie. Trafić łatwo. Stołują się pewnie i pracownicy sądu, ale i zwykli
zjadacze polskiej kuchni , kolokwialnie nazwę ich ( zarazem i siebie) klient z
ulicy.
Powiedzieć sobie można szczerze, że obsługa bardzo
sympatyczna. Atmosfera swojska wręcz, co skraca słusznie dystans. Od razu czuć,
kto się zna z kim i kto ma sympatyczne „wrzutki” ku sobie. Stojąc bezradnie
przed tablicą z polskim jadłem, zdaję się na panią za bufetem, licząc, że
słusznie mi doradzi. Biorę zupę pejzankę. Pierwszy raz słyszę o takiej ( w
barze tym to skrzyżowanie żurku z pomidorową). Pani zapewnia mnie, że to ich
autorski przepis i być może ma rację. W internecie znalazłam ze 20 przepisów na
zupę pejzankę i każdy inny, więc istotnie, ten mógł być ich autorskim. Zupa
mimo, że mocno zabielona, bardzo dobra. Szczerze polecam. Porcja także słuszna.
Druga zupa, jaką próbowałam z młodego groszku, także wyjątkowo dobra. Dla mnie
w punkt, choć jak i pejzanka zabielona do granic możliwości. Drugie polskie danie, jakie próbowałam to naleśniki. Przyjemnie smaczne, owocowe z
kwaśną śmietaną. Porcja do najedzenia się po kokardki. Najgorzej wypada kolejne
polskie danie czyli gryros z frytkami, polecany przez panią. Może zdjęcia tego
nie oddają, ale mięsa było niezwykle mało. Po prawdzie, był to kurczak w
mieszance przypraw inspirowanych oryginalnym gyrosem. Rekompensować miała to
prawdziwie wielka fura syntetycznych, jak wiór frytek. Tego dania nie polecam. Ani
polskie, ani swojskie, ani smaczne.
Poza tym bar w ofercie ma dania abonamentowe w cenie 109 zł
( dwa dania do wyboru) oraz w opcji – jesz, co chcesz- w cenie 120 zł za
miesiąc.
O wyglądzie baru pisać nie będę, bo nie bardzo jest o czym.
Jest to miejsce z podstawowym i niezbędnym wyposażeniem, czyli bufet, stoliki i
krzesła są. Jeśli lubicie domową kuchnię, idźcie i próbujcie. W karcie jeszcze
wiele propozycji na „obiad jak w domu”.
Osobiście uważam, że hasło „domowe”, „ jak w domu”, „polskie
domowe” itd. są już absolutnie
wyświechtane na wszystkie strony. Czy każdy w domu, naprawdę je tak jak to w
barze podają? Czy może jednak je gorzej i chciałby zjeść czasem lepiej, więc
zdąża do baru. Czy każdy w domu smaży na fryturze i pół dnia trzyma w
podgrzewaczu tłuste sosy ? W końcu czy polskie jedzenie to gyros, kotlet po
parysku, czy hawajsku ? Dobra już się nie czepiam, ale czuję tu zgrzyt.
Jak to zauważyli starsi panowie, bary mają się dobrze. W
mojej najbliższej okolicy czyli w promieniu 300 m, jest 5 barów, 2 pizerrie, 3
lodziarnie, 2 burgerownie. A co w mojej okolicy do 500 m? Opowiem Wam już w
kolejnym wpisie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz