wtorek, 18 listopada 2014

Viva Italia

Po bardzo długiej przerwie odwiedziłam jeden z najbardziej znanych i jeden z dłużej istniejących na rynku koszalińskim lokal ... Viva Italia. Któż z nas choć raz nie był w tym lokalu? Znakomita lokalizacja, tuż przy Bałtyckim Teatrze Dramatycznym, centrum miasta, choć spokojny zaułek, iście zielony ogródek przed wejściem. Zdawałoby się idealnie.



Viva Italia, to " potrawy według tradycyjnych, włoskich, pieczołowicie ulepszanych receptur", a także jak mówią " jest ikoną smaku na koszalińskim rynku". Sądzę, że kilka lat temu, wielu tak myślało, a jak jest teraz ?

W jaskrawo słoneczny dzień wchodzę do ciemnego pomieszczenia restauracji. Nienaturalnie ciemno.  Od początku poznaję wystrój, który pamiętam sprzed lat. Może zmieniły się jakieś niuanse, ale generalnie całość została bez zmian, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Po chwili moim oczom ukazuje się wyremontowana mniejsza  sala, wygląda świeżo, ale nie pasuje do reszty i VIP room... hmm, czyli podział na lepszych i gorszych (?!). Rozejrzawszy się po sali, mój wzrok szybko spotyka się ze wzrokiem kelnera, proponuje stolik przy oknie i w sumie cieszę się z tego, bo to jedyne miejsce z miarę naturalnym światłem.

We wręczonym menu, rozpoznaję dania sprzed lat. Dobrze to czy nie ? Nie wiem sama, dawno tu nie byłam, ale ci co bywają częściej mogą się znudzić tą błogą niezmiennością. Zamawiam pstrąga z prażonymi migdałami i masłem czosnkowym, dla pociech pizzę i grilowaną pierś z kurczaka w sosie kurkowym. I czekam. Obsługa miła, chętna do współpracy, lekko dystyngowana i pewna siebie. W między czasie rozglądam się po wnętrzu. Przypominają mi się dawne chwile kiedy tu była, sytuacji i ludzie, a nawet jedna komiczna sytuacja sprzed dekady, kiedy to przy stoliku obok niespodziewanie ujawnił się człowiek o zdolnościach przyciągania przedmiotów do swojego ciała. Wówczas lekko podchmielony Pan zakładał się z przyjaciółmi ile półmisków i talerzy jest w stanie "przykleić " do ciała. Idąc w zakłady po chwili stał jak choinka ustrojony półmiskami.No ale do rzeczy. Rozglądam się dalej, na serwetniku drewnianym...gruby kurz. Moje wrażenie w czasie oczekiwania na danie było podobne, że miejsce to przykrył gruby kurz, lokal bez zmiany wystroju, bez choćby odświeżenia, przyciężki w detale, bez oddechu, zamglony i tak właśnie w przenośni zakurzony. Te wszystkie poutykane ozdoby po kątach, po tak wielu latach, nie są już atrakcją, a raczej reliktem przeszłości... i ta ciemność, w biały dzień.


Pierwsze na stole lądują sałatki. Sztampowe zestawienia, powtarzalna rutyna : sałata lodowa z dodatkami polana sosem vineget. Nie chcę nawet wiedzieć ile takich wcześnie przygotowanych zestawów, czeka na swojego klienta na kuchni. Mój pstrąg jest poprawny, dość aromatyczny, sprężysty i niesuchy. Ziemniaczki już gorzej, bardzo typowe, niemal barowe smaki. Szczerze mówiąc o maśle czosnkowym doczytałam później, bo w mojej porcji absolutnie go nie wyczułam. Bardzo za to smakowały mi grillowane warzywa, które były przypieczone do idealnego momentu.
Filet z kurczaka w sosie kurkowym bardzo smakował, ze względu na soczyste mięsko i sos. Sałatki niczym niezaskakujące nie cieszyły się powodzeniem. Pizza... zbyt daleko od Italii, żeby nazwać ją włoską, to raczej polska wariacja na temat.

Viva Italia po zmianie właścicieli, jakby mniej dopieszczona, co prawda widać tu biznesowy zamęt, spotkania firmowe, ale to chyba za mało. Obiecane niegdyś w artykule prasowym rybne dni  i muzyka na żywo, chyba nie egzystują. Wraz ze zmianami na górze miała przyjść świeżość, ale jej nie widać.

Wyszłam z Viva Italia trochę rozczarowana. Pamiętam ten lokal iście randkowy i kameralny, choć zawsze obłożony gośćmi. W weekendy był problem ze stolikiem, a goście czasem czekali na wolne miejsce. Coś się jednak w tym miejscu pozmieniało lub przykrył je ten przysłowiowy kurz. Monotonia, stagnacja, brak zmian i nowych wyzwań. Coś zgasło. Takie moje odczucie. A szkoda, bo dobrych restauracji jest niewiele i chyba o jedną mniej niż sądziłam dotychczas.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz