piątek, 2 sierpnia 2013

Podhale...


Może i już skończyłam 18 lat jakieś 5 lat temu, ale w górach naszych wysokich byłam pierwszy raz. Wspaniały region, szkoda tylko, że tak odległy w kilometrach od nas. I tak bardzo inny, taki kraj w kraju, świat w świecie, nieco inny ale jednak nasz Polski. Tak jak Warszawa wydaje mi się pigułką polskości i zbiorem wszystkich naszych narodowych cech, dum i słabości, tak góry i górale to dla mnie inny świat, którego częścią nigdy się nie stanę.
 
 

Ludzie tam są przemili i otwarci na nieco zagubionych turystów,  trochę jak wujek i ciocia, której dawno się nie widziało. To ich przygotowanie i gotowość na gości jest urocza i niestety trzeba to przyznać, że zgoła inna od naszej pomorskiej.

To dobre i ważne, że niemal wszyscy miejscowi, cały region, żyje swoją kulturą i tradycją, przedkładając ją nad nowoczesność i banał. Podziwiam ich konsekwencje i wytrwałość na straży swoich obyczajów.

Przemierzając turystyczne szlaki, duch słowackiego rozbójnika – Janosika unosi się w powietrzu i płynąc wartkim Dunajem słychać jeszcze szelest liści po słynnych historiach harnasia. Starzy flisacy bajdurzą na tematów wiele, sami mają się za wiecznych kawalerów, prawie braci junaków Janosikowych. Mimo, że to opowieści z mchu i paproci pięknie się tego słucha, a nawet zaczyna się w to wierzyć.
 

Lazurowy błękit Morskiego Oka to nagroda, za kilometry jakie ludzie przemierzają serpentynowymi ścieżkami w górę Tatr.  Ciągną tłumy i każdy w tym tłumi. I młody i stary i dziecko na rękach, panie w cekinowych bluzkach i panowie w obuwiu trekkingowym. Ewidentnie trzeba przyznać, że jako naród mamy spore problemy z definicją stroju na górskie spacery.


Z niedzickiego  zamku, gdzie ponoć duch straszy, rozciągają się piękne widoki na okolice. Takiego widoku z okna nie jeden by sobie życzył. A jak ktoś zamarzy to jedną z komnat może wynająć i przenocować w zamku Dunajec – średniowiecznej warowni. 

 

Jadąc dalej we wsi Dębno jak pudełeczko z drewna stoi gotycki kościółek, zabytek wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

 

Wnętrze zaskakuje zdobieniami, które od połowy XV wieku tkwią niezmiennie: malowidła, krucyfiksy, zdobienia, barwy.  Ciągnie aż, żeby dotknąć każdą deskę, każdy drobiazg i pochylić się nad nim przez chwilę. Setki lat zaklętych w dziełach wędrownych twórców. Ile ludzkich historii, łez i wzruszeń zaklętych jest w tych niemych świadkach. Punkt zwiedzania – obowiązkowy.

Chcąc wspiąć się na wysokość nieco inną niż Kasprową. Walcząc ze strachem okrutnym, niemal przy utracie zmysłów z rozpędu powiózł mnie wyciąg krzesełkowy na Wielką Krokiew. Podziwiam naszych skoczków, jaką to bystrością umysłu, refleksem i sprytem muszą się wykazywać wsiadając i zsiadając z wyciągowych krzesełek. Totalny respekt – u mnie nogi z waty. I przy utracie zmysłów przy 35 ° C upale wypiłam gorącą herbatę z cytryną, w tym samym barze co Adam Małysz wcinał bułkę z bananem!
 

U starej góralki kupiłam oscypków na drogę i miodu spod lady. Jeden z pokrzywą na cerę i anemię, o smaku iście pokrzywowym. Drugi z płatkami róż na przeziębienia. Kiedy przyjdzie już zima i siądę z kubkiem herbaty pod kocem ten miodowy zapach przypomni mi o miłych wakacjach.


 

Wiele jeszcze nie zobaczyłam, jeszcze na szlaku nie stanęłam, czyli teren nie do końca zdobyty. Zawsze lepszy niedosyt niż przesyt, więc z pewnością jeszcze wrócę pod Tatry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz