Może i już skończyłam 18 lat
jakieś 5 lat temu, ale w górach naszych wysokich byłam pierwszy raz. Wspaniały
region, szkoda tylko, że tak odległy w kilometrach od nas. I tak bardzo inny,
taki kraj w kraju, świat w świecie, nieco inny ale jednak nasz Polski. Tak jak Warszawa
wydaje mi się pigułką polskości i zbiorem wszystkich naszych narodowych cech,
dum i słabości, tak góry i górale to dla mnie inny świat, którego częścią nigdy
się nie stanę.
Ludzie tam są przemili i otwarci
na nieco zagubionych turystów, trochę
jak wujek i ciocia, której dawno się nie widziało. To ich przygotowanie i
gotowość na gości jest urocza i niestety trzeba to przyznać, że zgoła inna od
naszej pomorskiej.
To dobre i ważne, że niemal wszyscy
miejscowi, cały region, żyje swoją kulturą i tradycją, przedkładając ją nad
nowoczesność i banał. Podziwiam ich konsekwencje i wytrwałość na straży swoich
obyczajów.
Przemierzając turystyczne szlaki,
duch słowackiego rozbójnika – Janosika unosi się w powietrzu i płynąc wartkim
Dunajem słychać jeszcze szelest liści po słynnych historiach harnasia. Starzy
flisacy bajdurzą na tematów wiele, sami mają się za wiecznych kawalerów, prawie
braci junaków Janosikowych. Mimo, że to opowieści z mchu i paproci pięknie się
tego słucha, a nawet zaczyna się w to wierzyć.
Lazurowy błękit Morskiego Oka to
nagroda, za kilometry jakie ludzie przemierzają serpentynowymi ścieżkami w górę
Tatr. Ciągną tłumy i każdy w tym tłumi.
I młody i stary i dziecko na rękach, panie w cekinowych bluzkach i panowie w
obuwiu trekkingowym. Ewidentnie trzeba przyznać, że jako naród mamy spore
problemy z definicją stroju na górskie spacery.
Z niedzickiego zamku, gdzie ponoć duch straszy, rozciągają
się piękne widoki na okolice. Takiego widoku z okna nie jeden by sobie życzył.
A jak ktoś zamarzy to jedną z komnat może wynająć i przenocować w zamku Dunajec
– średniowiecznej warowni.
Jadąc dalej we wsi Dębno jak
pudełeczko z drewna stoi gotycki kościółek, zabytek wpisany na listę światowego
dziedzictwa UNESCO.
Wnętrze zaskakuje zdobieniami,
które od połowy XV wieku tkwią niezmiennie: malowidła, krucyfiksy, zdobienia,
barwy. Ciągnie aż, żeby dotknąć każdą
deskę, każdy drobiazg i pochylić się nad nim przez chwilę. Setki lat zaklętych
w dziełach wędrownych twórców. Ile ludzkich historii, łez i wzruszeń zaklętych
jest w tych niemych świadkach. Punkt zwiedzania – obowiązkowy.
Chcąc wspiąć się na wysokość
nieco inną niż Kasprową. Walcząc ze strachem okrutnym, niemal przy utracie
zmysłów z rozpędu powiózł mnie wyciąg krzesełkowy na Wielką Krokiew. Podziwiam
naszych skoczków, jaką to bystrością umysłu, refleksem i sprytem muszą się
wykazywać wsiadając i zsiadając z wyciągowych krzesełek. Totalny respekt – u
mnie nogi z waty. I przy utracie zmysłów przy 35 ° C upale wypiłam gorącą
herbatę z cytryną, w tym samym barze co Adam Małysz wcinał bułkę z bananem!
U starej góralki kupiłam oscypków
na drogę i miodu spod lady. Jeden z pokrzywą na cerę i anemię, o smaku iście
pokrzywowym. Drugi z płatkami róż na przeziębienia. Kiedy przyjdzie już zima i
siądę z kubkiem herbaty pod kocem ten miodowy zapach przypomni mi o miłych
wakacjach.
Wiele jeszcze nie zobaczyłam,
jeszcze na szlaku nie stanęłam, czyli teren nie do końca zdobyty. Zawsze lepszy
niedosyt niż przesyt, więc z pewnością jeszcze wrócę pod Tatry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz