czwartek, 18 lipca 2013

Obciach - kanapka !


        Sezon letni, więc dziś bardzo letni wpis. Chciałam słów kilka na temat plażowania i rzecz jasna jedzenia na plaży. Chciałam tych słów kilka napisać z perspektywy Koszalinianina/ Koszalinianki na mieleńskiej  i około mieleńskiej  plaży.

      Rozumiem, że większość plażowiczów to jednak przyjezdni i chcą, w te nieliczne słoneczne i ciepłe dni wypocząć po uszy. Wystawiając pośladki ku słońcu chcą naładować swoje baterie słoneczne na kilka ponurych miesięcy.  Miła bryza z nad morza, letnie promienie słońca i gigantyczna ilość jodu sprawiają, że najzwyczajniej w świecie chce się jeść. Podstawowa refleksja to tak, że im bliżej głównych wejść na plaże w Mielnie-  wzrasta ilość i spada jakość konsumpcji  wśród społeczeństwa.  Leże więc ja, zwykła prawie miejscowa na plaży, a koło mnie, od głównego wejścia, nadciągają niemal masowo z pizzą w kartonach, zapiekankami w foli srebrzystej, z kebabami, z pierogami. Zapach morskiej toni tłamszony jest bezczelnie woniom sosów . Na swoim kocyku czuję się jak w jadłodajni i to niskiej jakości. Po obiadku deserek, więc pół plaży ma mordki w bitej śmietanie. Jedzą, aż im się uszy trzęsą.  Po deserku – kawka /piwko no i papierosek. Papierosy na plaży to zmora. Na przystanku palić nie można , ale na plaży , koc w koc, twarz w twarz to owszem.  Piesek się jeszcze wyhasa, porzucamy mu patyk, a jak się zacznie zakopywać to tak,  że i nas przykryje złota piaskowa kołderka.  Do tego co 3 minuty przechodzi  ktoś krzycząc o popcornie, kukurydzy, piwie zimnym i ciepłej kawie. ( już nikt nie sprzedaje jagodzianek w białym fartuchu, wykrzykując co pikantniejsze rymowanki !) . Mam wrażenie ,że konsumują wszyscy i wszystko.







      Moje wczesne wspomnienia z dzieciństwa dotyczące plaży i plażowania wiążą się z dwoma faktami. Pierwszy to taki, że nigdy nie jechaliśmy smażyć się na główne plaże ( rodzice nie kryli przed nami, że nie chcą byśmy co chwile naciągali ich na gofry i inne takie), a drugi, że mama zawsze zabierała ze sobą domową wałówkę. W skład której  wchodziły: kanapki, jabłka, ogórki małosolne, pomidory, jajka, a nawet rozciśnięte ze śmietaną truskawki w słoiku. Zawsze zjadaliśmy wszystko do ostatniej paróweczki hrabiego Barry Kenta ;). Do popicia: herbata z termosu dla starszych, kompot dla młodzieży. Mama zawsze brała jedzenie, ale nigdy nie zdominowało to naszego pobytu nad morzem.

Nie czuliśmy się alienami. Wszyscy do dokoła na plaży mieli podobne wyposażenie.

I co? I dało się przeżyć bez tych wszystkich „frykasów”, a ile się zjadło! Ile wybiegało !

Teraz domowa kanapka o obciach.

     Tak chyba sądzi większość plażowiczów. Im bardziej wysoce przetworzony produkt tym lepszy. Tak z pewnością pomyślałby zielony kosmita przypadkowo lądując na plaży. A plastikowe worki na śmieci trzeszczą w szwach od wszelkich opakowań, kartonów i kartoników. Wszędzie pety, patyczki od mieszania kawy, jakieś kubeczki czy kapsle.
 

     Postanowiłam więc, wywozić Swoich nieco dalej od głównej plaży i karmić ich kanapkami, domowym ciastem, poić kompotem. Podkarmić paróweczką, ogórka wcisnąć.Jest cisza. Jest spokój. Nikt nie marudzi, że na kocu obok ktoś obżera się kebabem – a ja nie ! Wszystko co w domu pewnie stałoby jeszcze ze 2 dni, skonsumowane  jest w mig. Ja się cieszę, że z apetytem jedzą moje wytwory. Oni się cieszą, że jedzą. Wiem, że jest zdrowo i pożywnie, że jest w sam raz.  I może bardziej rodzinnie. A Wy drodzy czytelnicy, zabieracie na plaże kanapki ?
 
Fotosy :
W rolach głównych : kanapki ( chleb + szynka+ kiełki lucerny)
                                      kompot z jabłek i malin
                                      napój aloe vera king
                                      ciasto kruche z jabłkami i rabarbarem
                                     
 
W rolach drugoplanowych : turyści z Mielna
                                    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz