piątek, 21 lutego 2020

Niedzielny obiadek z czkawką w tle.

Dziś nie będzie słodko, będzie tak sobie. 
Zaczynam, a kiedy nie wiadomo jak zacząć miło, to zacznę od początku. 

Kilka osób zapowiedziało się na niedzielę na obiad. Ok. To dobra okazja, aby zjeść na mieście. Tyle razy mignęła mi przed oczami reklama o niedzielnych obiadkach w Ambasadzie, więc czemu nie, tym bardziej, że mocno stawiają na kuchnię indyjską, a już wcześniej próbowałam tam co nie co i było pysznie, także zarezerwowałam stolik.
Chyba jakoś naiwnie pomyślałam, że te niedziele z obiadami rządzą się swoimi prawami i być może jest w Ambasadzie, jakaś obiadowa karta, ale niestety jest to co cały czas, nic dodatkowego i ok (tu przyznaję się do swojego naiwnego myślenia). Stolik zarezerwowałam dzień wcześniej, choć może i bez sensu, bo w sumie lokal był prawie pusty. Oprócz przeznaczonego dla nas stołu, zajęte były 2, 4-osobowe stoliki.

Obsługa młodziutka i było jej w nadmiarze, więc nie trzeba było czekać długo ze zgłoszeniem zamówienia. Niestety kłopoty zaczęły się dość szybko, wszyscy goście jak jeden – wysmarowali sobie spodnie z tyłu i z przodu, bo stół był kompletnie brudny (choć, tu znów dodam – specjalnie zarezerwowany i zostaliśmy do tego konkretnego stołu specjalnie posadzeni). Kiedy stół został z wierzchu wytarty, kleiła się jeszcze podłoga, a jedno krzesło trzeba było wymienić, bo tak na prędce nie dało się go doczyścić. Nie zaproponowano przesiadki – cóż domniemam, że reszta stołów była w podobnym stanie. Ok, ja rozumiem, że Ambasada to pub i zapewne w piątek i w sobotę do rana siedzieli klienci i pewnie zdarzyło im się nie raz coś rozlać, ale z drugiej strony, co mnie to obchodzi. Powinno być czysto. 

Zamówienie przyjęto, ale na dania czekaliśmy ponad godzinę (ponoć nie był rozgrzany piec), a była to godzina 16. O moim daniu, zapomniano ( ale spuśćmy na to zasłonę milczenia- przecież nie jestem jakaś wyjątkowa). Kiedy dania zaczęły lądować na stole, każdy swoje danie dostał o innym czasie i w zupełnie przypadkowej kolejności, np. butter chicken z dodatkowym ryżem, to ryż ów, dostał po 20 min od dania głównego. Generalnie poplątanie z pomieszaniem. Ci którzy nigdy nie mieli styczności z tą kuchnią pogubili się kompletnie, co jest dla kogo. Kiedy wszamali już swoją potrawę, nagle zjawiało się coś jeszcze. 

W końcu po ponad półtorej godzinie okazało się, ze moje danie jednak się znalazło (wszyscy inni już zjedli), a było to chicken tikka sizzler. Niestety było bardzo słabe. Nie miało to nic wspólnego z tym co jadłam w Ambasadzie kilka tygodni wcześniej. O reszcie nie będę się rozpisywać. Wszystkim daniom brak było lekkości i smaku. W powietrzu nie unoisł się charakterystyczny indyjski aromat potraw. Było to wszystko bardzo przeciętne. Młoda część naszej ekipy poszła w burgery i one też były bez życia i smaku.

Powiem szczerze, w ten dzień było mi głupio dwa razy. Raz przed gośćmi, bo chciałam zaprosić ich, żeby spróbowali innej kuchni, a byli to też ludzie w średnim wieku i niestety, nic ich nie przekonało, ponadto tematem przewodnim były klejące się stoły i brudne spodnie (a uwierzcie wolałam rozmawiać o czymś innym). Drugi raz głupio było mi przy płaceniu rachunku. Było nas 9 osób, danie każdego z nas kosztowało średnio 40 zł/os. do tego napoje. Rachunek ok 500 zł (dla mnie nie mało).

Jak to można skomentować?
Cenię i bardzo lubię Ambasadę jako pub. Wiem, że mają kucharza, który umie w kuchnię indyjską, no ale najwyraźniej nie było go wtedy. Co do czystości? Akurat na tym polu można być zawsze przygotowanym, tym bardziej, że na sali były 4 osoby z obsługi, a nie przyszliśmy na śniadanie po nocce, a na obiad. 

Wolałabym chyba szczerą sytuację, czyli na przydkład: jest kucharz od dań indyjskich – to je podajemy, a kiedy wyjeżdża  z rodziną do swojego kraju, dajemy info "w lutym i marcu nie ma z nami naszego kochanego kucharza, ale wraca w kwietniu - czekajcie na nowości". Niestety wśród restauratorów nie ma takiej wewnętrznej autokorekty typu  "kurcze, jedzeni było słabe, stoły brudne, dam im zniżkę". Nic z tych rzeczy. Chciałabym pisać inaczej, ale nie lubię marnowania pieniędzy, a takie niestety miałam poczucie, chciałam spędzić miły i smaczny czas. Nie wyszło. Nie zawsze pieniądze spadają z nieba. I jeśli dani kosztuje swoje, to po porostu szanujmy się wzajemnie. 

No cóż chyba lepiej, aby Ambasada pozostała dobrym pubem, niż marnym barem obiadowym. 
Z tego wyjścia mam tylko to 1 zdjęcie. Atmosfera nie napawała mnie do większej ilości zdjęć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz