czwartek, 8 listopada 2018

Dlaczego w Koszalinie nie ma dobrych lokali?



Dlaczego w Koszalinie nie ma dobrych restauracji ?

Najczęściej stawiane mi pytanie to: gdzie mogę dobrze zjeść w Koszalinie? 
I to jest najtrudniejsze pytanie jakie można mi zadać. 
Dlaczego ? Postaram się na to odpowiedzieć.

Największym problemem, jest to, że zaczęliśmy podróżować. Podróżować i nie zatrzymywać się w przydrożnych barach czy Mc’Donaldach. Kiedy zaczęliśmy „bywać” wszystko co jest tu na miejscu, straciło blask. 

Doprawdy?

Często widzę na pięknych zdjęciach w social mediach miejsca lub dania, absolutnie fantastyczne. Piękny obrazek, formę, aż chce się zrobić zdjęcie. Niestety niezwykle rzadko są to zdjęcia z koszalińskich lokali. No chyba, że jest to kawa lub jakieś ciasto. 
To prawda, że kawę i ciasto fotografujemy najczęściej, ponieważ kojarzy się to z relaksem i dobrze spędzonym, wartościowym czasem. Te momenty dają nam radość, dlatego właśnie nimi dzielimy się najczęściej. 
Czy jedzenie nie przynosi nam radości ?
Przynosi!
Może po prostu oczekujemy czegoś więcej niż emocji, a pragniemy konkretów, wówczas, lokalne punkty gastronomiczne po prostu wymiękają.
Dostaję od Was czasem zdjęcia „niedoskonałych” dań, ale jeszcze nigdy nie dostałam fotki czegoś niezwykłego, nie tyle z miasta, co nawet z regionu. A może jest tak, że my -Polacy, lubimy sobie pomarudzić i podnieca nas tylko drobny hejcik. Tego nie można wykluczyć, jednak przyznać trzeba, że jeśli coś jest po prostu cudne, chętniej się tym dzielimy. 

Nuda 

Ostatnio ktoś do mnie napisał: „na co dzień w Koszalinie wydaje mi się, że jest ok, ale zawsze jak wracam z choćby niewielkiej delegacji, mam poczucie, że wracam na nudną, przewidywalną prowincję. I znów jest słabo”. 
Nie da się ukryć, że brakuje nam wielkiej kuchni i wielkich kucharzy. Od lat obserwuję migracje kucharzy między lokalami, z których nie wiele wynika. Po jakimś czasie znikają i pojawiają się nowi i znów nowe menu itd. 
Co mam na myśli mówiąc wielka kuchnia i wielcy kucharze. W Koszalinie w zasadzie nie ma kuchni „dedykowanych”: typowo włoskiej, francuskiej, hiszpańskiej, chińskiej, czy choćby wegetariańskiej. Są może 4 miejsca, które hołdują kuchniom : włoskiej, indyjskiej, meksykańskiej, czy wietnamska, ale w każdej z nich jest to bardziej - impresja na temat - ledwie wybiórcze propozycje,  przełożone na język polski. Wszystkie te miejsca bardziej robią ukłon w stronę klienta, niżli zapraszają go do swojego świata. Szkoda, że wybierając się tam nie mamy szans wybrać się w podróż do tych odległych miejsc, choćby kulinarnie. 
Z czego to wynika? Może z braku bezpośredniego dostępu do regionalnych produktów, może to trochę droga na skróty, może trochę nieznajomość kuchni jaką się prowadzi. Zostawiam to bez odpowiedzi, bo pewnie i są inne jeszcze powody . 
Zupełnie nie do zrozumienia jest dla mnie fakt, że w takim ponad 100 tys.mieście nie jest w stanie stworzyć się i utrzymać kuchnia wegetariańska, mimo, że sporo ludzi, jeśli nie przestrzega jej zasad na co dzień, to mocno z nią sympatyzuje. 
Co jest powodem ? Małe zainteresowanie? Wąskie propozycję? W Koszalinie były tylko 2 próby kuchni wegetariańskiej: wiele lat temu bar obiadowy na placu Kilińskiego oraz Kontrast. Oba nie przetrwały próby czasu. Mimo, że w innych miastach tego rodzaju lokale przeżywają prawdziwy bum. Jako próbę znalezienia odpowiedzi na to pytanie posłużę się zdaniem, które usłyszałam od menadżera jednego z miejscowych lokali: „przecież w każdej karcie jest sałatka”. 
Ten brak zrozumienia dla istoty kuchni, niestety nie popchnie koła postępy do przodu. 

To może wystój? 

Nie wiem co bardziej mnie zachwyca gdy jestem w polecanych miejscach, w innych miastach: jedzenie, czy zaaranżowana przestrzeń. Ostatnio była we Wrocławiu w tak pięknych lokalach, że nawet gdyby podawali tam gnioty, byłabym zachwycona, ale gniotów nie podawali, jedzenie stanowiło rozkosz dla podniebienia, a oczy cieszył niebanalny wystój wnętrz ( Di Cafe Deli, Nanan, Campo). Ta mnogość wysokiej estetyki detali, spójność, przestrzeń, przemyślana koncepcja, sprawia, że chce się być w takich miejscach, chce się jeść i jest się skłonnym zapłacić za ten rodzaj luksusu. Nie da się ukryć, ze lokale tego typu są projektowane przez architektów wnętrz i to nie po znajomości. Z pewnością jest to rodzaj inwestycji, ale inwestycji, która ma sporą szansę się zwrócić. 
Nie macie wrażenia, że nasze niektóre lokale są wykończone metodą „próbuję-robię”. Bez dużej inwestycji, bo a nóż widelec nie wyjdzie, każdy w końcu ma w domu jakieś niechciane meble, czy krzesła… a może wcześniejszy właściciel zostawił co nie co. Znam zaledwie kilka lokali, urządzonych w taki sposób, że chce tam się być ( mówimy w tym akapicie tylko o wnętrzu, nie koniecznie o kuchni), to Loft 7, Dune oraz Stały Ląd, Kukuryku, Powidoki i Pauza. Zresztą to nie tylko moja opinia, spójrzcie z jakich lokali jest najwięcej fotek na instastories lub gdzie powstają jakiekolwiek sesje fotograficzne, czy eventy. 

Tajemniczy składnik

Trzeba zadać sobie pytanie: co wyróżnia moją knajpę? ( to pytanie rzecz jasna zadają sobie właściciele), a my klienci zadajmy sobie pytanie: czym ta knajpa wyróżnia się dla mnie, na tle innych? Czym mnie przyciąga, co mają tam wyjątkowego, czym jest ów tajemniczy składnik? 
 - Gdzie zabrać dziewczynę na randkę?  
 - Gdzie polecasz iść na urodzinową kolację? 
 - Gdzie zjem dobrą zupę - krem? 
 - Gdzie najlepiej urządzić rodzinny obiad? 
Takie pytania często mnie spotykają i na każde z tych pytań odpowiedź powinna być inna. Bo jak coś jest od wszystkiego, to jest do niczego. Raz szukamy kameralności i klimatu, raz pysznych składników, raz szybkiej obsługi, a innym razem chcemy zrobić wrażenie. 
Czasem potrzebujemy egzotyki, zaskoczenia, kulinarnej podróży i w tak niewielkim, ale i nie małym mieście, po mapie pragnień kulinarnych powinniśmy poruszać się bezbłędnie. Mało tego, w takim układzie, miejsce znajdzie się dla każdego: gościa czy lokalu, pod warunkiem, że będzie miało to coś. Tajemniczy składnik, który jest cele i konsekwencją nie tylko właściciela, ale i obsługi. 
Tam gdzie jest pizza i rosół, tam gdzie czeka się na randkowiczów, urządzając w sali obok chrzciny, nigdy nie będzie dobrze i każda ze stron nie będzie czuła się wyjątkowo.

Kelner sprzedaje 

Obsługa kuleje i to wszędzie. To zdanie musiało paść pierwsze bez żadnych frazesów. Odbiór najładniejszych miejsca i najsmaczniejszych potrawy, zepsuć, może nadąsany kelner. 
Są miejsca, gdzie obraża się obsługę swoim przybyciem, mimo, że lokal jest jednym z najlepiej urządzonych ( patrz akapit wyżej i wybierz pierwszy) Są miejsca, gdzie kelner ostentacyjnie jest wkurxxx bo jest sam na sali, a zajęte są 3 stoliki z 10. Są miejsca gdzie czeka się na sushi 1,5h bez słowa wytłumaczenia. Są miejsca, gdzie wygania się klientów, żywiołowym myciem podłogi o 21, mimo, że lokal jest czynny do 22. No i mój hit osobisty, gdzie pan z obsługi, o 17.15 powiedział, że kawy nie sprzeda bo umył już ekspres, a lokal jest czynny do 18 i jemu zależy, żeby punktualnie wyjść. O przypomniał mi się jeszcze jeden sympatyczny moment, na kręglach, gdzie pani, która wydaje obuwie i odpala tory, znika cały czas, a jak coś się zawiesi na torze, to masz gościu problem. No i jeszcze jako wisienkę przytoczę obsługę w jednej z najbardziej znanych piekarnii z tradycjami w Koszalinie, gdzie, klienci, są tylko dodatkiem, do rozgrywającej się tam telenoweli. Okichany i okaszlany chlebek to tam standard, a dysputy półnagich piekarzy z kasjerką dodają tylko pikanterii. 
A to przecież kelner, bezpośrednia obsługa, sprzedaje towar. Nie kucharz, nie właściciel, a właśnie kelner. Musi mieć on wiedzę, musi mieć prezencję, musi mieć uśmiech, musi nakłonić, namówić, przekonać nas do tego, że po pierwsze, dokonaliśmy dobrego wybory lokalu, po drugie, sprzeda nam to, na co mieliśmy ochotę i uczyni nas szczęśliwymi. Będzie z nami flirtował i będzie nas uwodził, da nam coś od siebie, żebyśmy mu na koniec zapłacili. To jedna z najbardziej finezyjnych gier. Niezwykły zawód, niezwykle niedoceniany, zarówno przez właścicieli, menagerów jaki i przez samych kelnerów. Obsługa to nie są ludzie z łapanki, ten zawód, tę profesję trzeba czuć, trzeba też ją lubić i lubić ludzi. Zwróćcie na to uwagę. 

Jak zatem jest ?

Jest bardzo prowincjonalnie. To słowo „prowincjonalnie” może mieć pozytywny i negatywny wydźwięk. Pozytywne jest to, że w zasadzie nie ma knajpy w mieście, nie ma kelnera, nie ma karty, która nas „zawstydzi”, wszystko jest dość swojskie i oparte na znanych i lubianych smakach. Niestety idąc tym kluczem nie zaimponujesz gościom z daleka zabierając ich gdzieś na miasto. I tu trzeba wtrącić, że w tyg. lokale są czynne do maksymalnie do 21, w weekendy o godzinę, dwie dłużej.  
Nie skazisz się tu światową kuchnią, za to regionalna praktycznie nie istnieje, choć prób wskrzeszenia czy stworzenia było wiele ( np. Koszalin łososiem stojący, czy ciastko piernikowe sióstr Cysterek). Prostej sezonowej kuchni też ze świecą szukać. Cały rok zjesz tartę z malinami, czy kotlecik w sosie kurkowym. Bliskość morza również nie zobowiązuje. Ryby są tylko dodatkiem i tylko w bardzo klasycznej i skrajnie okrojonej postaci. Wędzonych ryb, czy figlarnych śledzi na sto sposobów po prostu nie zjesz na mieście. 

Uderzmy na koniec we własną pierś

„O już się zamknęło”, 
„Było za drogo”,  
„Tak czułam, to miejsce jest po prostu słabe”
„Nie ma parkingu i stolika na zewnątrz” 
„Miałem iść, a już zamknęli” 
oto co jesteśmy w stanie z siebie wyrzucić, kiedy kolejny lokal się zamyka. 
A zadajmy sobie szczere pytanie, jak często sami chodzimy, jak bardzo dopytujemy o nowości, jak mocno wymagamy staranności? 
Bez naszego zaangażowania, rynek gastronomiczny, będzie zawsze nijaki. To my jako klienci musimy być wyzwaniem dla właścicieli lokali. To oni powinni pragnąć, abyśmy do nich przyszli i zostawili  swoje ciężko zarobione pieniądze. To my musimy oczekiwać, stawiać poprzeczki, ale i umieć tym wysoko postawionym sprostać. 
To fakt, mnie też wkurza, że ceny niektórych rzeczy są co najmniej światowe, nieadekwatne do jakości i warunków. Wkurza mnie to, że bardziej chce się zapolować na moją kasę niż mnie ugościć i namówić na częstsze odwiedziny. To akapit o tym, że obie strony muszą z siebie coś dać, aby było lepiej. Jest wiele równie prowincjonalnych miejsc na świecie, gdzie pub, mały bar, piekarenka są perełkami. 
Czemu nie może być tak u nas ? 

Zostawiam te uczesane myśli do … przemyślenia.

Uprzedzając tych co dobrnęli do końca i pomyśleli, że to atak na lokale, oświadczam, że to nie atak czy hejcik, tylko realne pragnienie zmian na lepsze. 

3 komentarze:

  1. "Dlaczego w Koszalinie nie ma dobry lokali?"
    "Dlaczego w Koszalinie nie ma dobry restauracji ?"

    A dlaczego autor zjadł "ch"? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko,my z mężem też tak uważamy.Jakbyśmy to sami pisali. Gdzie te šledzie,gdzie kotlety wegańskie,gdzie mięciutkie kanapy,piwko sezonowe,a nawet świeżuteńki kotlet schabowy z bułką w małym barze....Ludzie mamy prowincję!

    OdpowiedzUsuń