sobota, 18 kwietnia 2020

Z pamiętnika czasów zarazy

Nigdy nie pisałam pamiętnika, bo zawsze bałam się, że ktoś go znajdzie i z tej obawy nie mogłabym być zbyt szczera. Z drugiej strony moje, życie nie jest aż tak ekscytujące, aby spisywać te wszystkie bez wyrazu momenty. Pochwała codzienności jest cnotą, ale czy wartą zapisania. Wątpię. Może być za to przekazem istnienia, dla następnych pokoleń. Tylko czy oni będą jeszcze cokolwiek czytali? 
Wirus wprowadził cichy zamęt, pozamykał nam okna i drzwi, zmienił nastawienie i punkt odniesienia. U mnie. A u Ciebie?



Liczby i statystyki 

Może to trochę brutalne, ale sprawdzam na portalu informacyjnym ilość: chorych, umarłych i ozdrowionych, choć nigdy nie pamiętam liczby dnia poprzedniego. Nawet jeśli ktoś by manipulował przy tych numerkach, to na pewno udałoby mi się połknąć ten haczyk. Jezu jak to dziwnie brzmi, kiedy mówię numerki, a przecież za tymi liczbami stoją ludzie. Całe rodziny, jakieś dzieci, puste mieszkania, niepozałatwiane sprawy, nieuprane ubrania, rozgrzebane kredyty, jakaś przerwana codzienność. Nie myślę o tym. W zasadzie oblekam spojrzeniem liczby i tyle.
Choć przytłacza mnie to zewsząd wołanie o pomoc. Tu trzeba maseczek, miliony maseczek, które niby są kupione przez rząd, a jednak ich nie ma. Szalone zera dopisywane co tydzień do cen. Absurdalne stawki za gumowe rękawiczki. 
Kolejne liczby, to komu należą się pieniądze na wsparcia, ile trzeba było mieć w zeszłym miesiącu, a ile trzeba mieć teraz. Łapiesz się to frustracja, że ci nie idzie, nie łapiesz się to jeszcze gorzej, bo to znaczy, że nikt o tobie nie pomyślał, a już na pewno nie życzy ci dobrze. 
Innych liczb nie liczę. Zakupy robię oszczędnie i niewiele. Czasem te liczby wyskakujące na ekranie kasy mnie zaskakują. Wcześniej, żyło się zachciankami, teraz karmią mnie warzywa okopowe. 
Skrajna oszczędność nigdy nie była moją cnotą, a zbytnie skąpstwo budziło odrazę, teraz jednak przyznaję, że planowanie, bilansowanie i projektowanie budżetu zaczyna mnie kręcić. Może dlatego, że dzięki pobytowi w domu przyjrzała się temu co mam. A zbieractwo spożywcze u mnie kwitło. Liczby makaronów, kasz, przecierów, nie wspomnę w wekach liczone były w dziesiątkach. I tak naprawdę okazało się, że aż tak dużo nie jemy. Co u diabła działo się z tym całym towarem, który przywoziłam codziennie po pracy do domu. A niech to czort. Teraz, ten reżim spożywczy mi się podoba. 
Robię obiad i pierwszy raz od lat mnie to nie męczy. Czemu? Bo w końcu mam małe zapasy niezbędnych podstaw, kilku dodatków. Z tej bazy mogę robić najróżniejsze potrawy od ulubionych evergreenów po jakieś fantazje. A najlepsze jest to, że nie muszę (i nie chcę) chodzić do sklepu co chwile, po coś. Jakie to było męczące! Zakupy robię z listą, tzn wcześniej też je robiłam, jednak zawsze wychodziłam z czymś ekstra i to nie jednym. Teraz wchodzę, wychodzę i się nie zastanawiam. Zauważyłam, że domownicy poczuli to flow i ich zachcianki wirują wokół zapasów. Rarytasem jest teraz pizza i burger. W końcu spadliśmy na ziemię. Bęc. Bolało? No nie. Umawiamy się, że piątek to dzień marzeń. Zamawiamy coś z miasta, ale rozmawiamy o tym wcześniej już kilka dni, zastanawiamy się, wybieramy. To się nazywa czekanie. Bo czekanie, gdzieś zniknęło z naszego słownika ostatnimi czasy.



Edukacja 

Znów wróciłam do szkoły, chociaż wydawało się, że koszmar edukacyjny mam już za sobą. To całe nauczanie online otworzyło mi oczy, ale nie jasnym i ciepłym promieniem słońca wpadającego przez lniane zasłony, a bardziej kwaśnymi kroplami wpuszczonymi na siłę w oko i to z zaskoczenia. Brutalnie okazało się, kto z nauczycieli jest choć w cieniu zaangażowany w swoją pracę, a kto odbębnia pańszczyznę. Stosunek zaangażowanych do leserów jest mniej więcej jak 3/12. 
Szczerze mówiąc do tej pory wrzucałam dzieci do szkoły, potem one przychodziły do domu, razem uczyliśmy się do sprawdzianów, szło megaopornie, potem ocena 3 czasem 2, czasami 4. Ja się potem wytrząsałam, że jak to można nie rozumieć, znów się nie uczyłeś itd. Teraz ten kwaśny płyn wlany mi w oczy, wyostrzył obraz średniowiecza naszej edukacji. Pod każdym względem. Próbuję to ogarnąć, założyłam zeszyt, do którego notuję, co, kiedy, gdzie linki, co obejrzeć, co wydrukować, skany, notatki. Informacje spływają całą dobę, rano, nocą w święta. Naliczyłam 6 platform, gdzie może mnie coś zaskoczyć. Na maile odpowiadają nieliczni. Szkoda się denerwować. A i ja przestałam się denerwować na dzieci. Przecież w tej nauce chodzi o coś zupełnie innego. 


Przyjaźnie, ludzie i przypadkowe związki  

„Mam niewielu znajomych, w zasadzie nigdzie nie wychodzę – w moim życiu się nic nie zmieniło. I wiesz, to właśnie boli mnie najbardziej”. Takie zdanie niedawno usłyszałam. 
Samotność dosłowna i samotność wśród ludzi. Wszystkie emocje tylko się podkręcają, przechodzą różne fazy i swoje lęki. 
Nie ukrywam – lubię sobie pomilczeć. Zawsze lubiłam, a teraz to może i mocniej. Szybciej też mnie coś drażni, choć teraz już się wyciszyłam. Trochę to przerażające, ale mój umysł zaczął to wszystko akceptować. 
Zweryfikowało się kilka znajomości, choć jestem już w wieku, gdzie nie ma miejsca na puste relacje. Teraz tylko, bo wszystkie dialogi ograniczone są do minimum i nie zawsze są oko w oku, czy głoska w głoskę – stały się bardziej esencjonalne. Tych na których mogłam liczyć w konkretnych rozmowach, okazali się konkretni, ci z którymi można pogadać o czymś ważnym, rzucają ważne tezy. Bycie – okazało się wartością. Dowód na to, że „myślę o tobie”, stał się bezcenny. 
Oprócz tego wykipiało kilka mlek, ulało się żali i pewnie jeszcze kilka takich sytuacji do końca tego zamieszania będzie. Przyznajcie jednak, jest to w jakiś sposób oczyszczające. I znów – czekanie, na rozmowę, na spotkanie, na kontakt stało się nową jakością. 


Porady – nie dziękuję 

Niestety, do tej pory nie udało mi się złożyć z origami żurawia, wysprzątać szafy, wypełnić PIT-a, zrobić porządnego peelingu, wymienić zimowych kurtek na wiosenne itd., ale udało mi się poprzesadzać kilka kwiatów, upiec kilka ciast, ułożyć stare zdjęcia i namalować kilka obrazków. Czemu tak? Bo po prostu poświęciłam sobie trochę czasu, bez presji. Na miesiąc siedzenia w domu, to nie wiele, ale i czasu wcale wiele nie ma zbyt dużo. Moja Mama mawiała – kobiecie nigdy nie nudzi się w domu- święte słowa. Czas nadal trzeba kraść, tyle tylko, że nie ma pokus.
Czasem po prostu leżę. Coś sobie myślę. Czasem jak samotny żeglarz, płynę po oceanie internetu skacząc z tematu na temat. Oglądam niemodne filmy, ale nie nadrabiam żadnych kulturalnych zaległości. Nie otworzyłam żadnej książki. W zasadzie oddaje się chwili, bez łapczywego poszukiwania nowych doznań. Nie jestem na diecie, nie ćwiczę. Lekko się gimnastykuję, bo plecy od siedzenia bolą. Będę grubsza… trudno. Nadal nie gram w planszówki, bo nadal mnie to nudzi. Udało mi się zdjąć hybrydowe paznokcie, ale energii na nowe nie starczyło. Może to egoistyczne, ale lubię ten czas, kiedy po „zajęciach obowiązkowych” każdy rozchodzi się w swój kąt i umie się sobą zająć. Byłabym psychicznym wrakiem, gdybym musiała teraz tworzyć codzienne Kinder animacje. No ale cóż, jak inni pili piwo w barach, ja chodziłam z wózkiem, teraz ja piję piwo na kanapie, a oni składają klocuszki. Takie życie. W tygodniu chodzę w dresie, na weekend zakładam sukienki. Dawno nie byłam tak bardzo ze sobą, jak teraz. I tak bardzo jest mi z tym dobrze. 


Deja vu

Kiedy to wszystko się zaczęło, a mam tu na myśli ograniczenia jakie spotkają zwykłego zjadacza chleba jak ja, czyli siedzenie w domu, nie chodzenie do lokali, fryzjerów, ograniczenia w zakupach i znikomy kontakt społeczny, poczułam jakiś znajomy wiatr. 
Ta cała sytuacja wydała mi się dziwnie oswojona i w jakimś sensie byłam spokojna, jakbym scenariusz tych wydarzeń już gdzieś, kiedyś widziała. 
Szybko sobie przypomniałam. 
Dokładanie tak samo wygląda życie Polaków na emigracji zarobkowej. Zdarzyło mi się mieć epizody emigracyjne i dokładnie tak to wygląda. Twoje ścieżki to praca dom, dom praca. Nie stać cię, bo oszczędzasz, więc nie chodzisz do lokali, kawiarni, nie kupujesz krewetek, tylko najtańsze półprodukty w sklepach. Mało, kiedy jadłam tak kreatywne, a niby zwykłe domowe obiady jak wówczas. Kiedy pierwszy raz byłam na dłużej za granicą nawet nie było jeszcze Naszej Klasy, a internet nieprędki był tylko po kablu. Telefon do rodziców był raz na kilka dni i to krótko, bo drogo. Znajomi- czasem jakiś mail, czasem gg, a często po prostu spotkanie po powrocie. Izolacja społeczna była tak duża, że będąc niby wśród ludzi, można było całymi dniami nie zamienić nawet słowa. Na przyjemności nie było ani siły, ani pieniędzy. Na DVD wałkowało się w kółko przywiezionych ze sobą płyt ( stąd moja miłość do Rockiego Balboa – możecie mnie pytać na wyrywki z całej fabuły, a dialogi z Killera i Killerów-2 – weszły wręcz pod skórę). Człowiek był sam ze sobą, ze swoimi emocjami. Tak jak i teraz, bez dostępu do lekarzy, chyba że skrajne sytuacje. Kino, koncerty, za drogie i poza zasięgiem. Rozrywką był dobry chińczyk czy kupno jakieś bluzki w HM-ie. Ciężko się tak żyje, w rozkroku, niepewności i ciągłych ograniczeniach, ale tamto doświadczenie, które było dla mnie na tyle trudne, że nie podjęłam rękawicy, aby ciągnąć to dalej, teraz jest flashback’iem, z którego czerpię doświadczenia. Może stąd ten spokój? Zresztą teraz kiedy od dobrych kilku lat, naszą codzienność wypełnia życie w sieci, pod pewnymi względami jest teraz łatwiej, atrakcyjniej i barwniej, nawet w izolacji. 


Sushi i słodko-kwaśny drink 

Za tym tęsknie i o tym marzę. Pewnie(!), mogę próbować zrobić swoje sushi, czy zamówić (co zresztą już uczyniłam). Ale tak jak skręcony w fajnym towarzystwie skręt, jak wypite na spółkę wino, jak bieg na Leśnej Piątce, pewne rzeczy smakują lepiej, jeśli są zrobione w odpowiednim miejscu, z luźną głową i doborowym towarzystwem. 
Jeszcze jakiś biwak czy spływ i w wakacje, plaża nad Bałtykiem. Tylko tyle, na dziś. 
Żeby znów można było być wszędzie i zawsze, a nie nigdzie jak teraz. 
Żeby było chociaż tak jak dotychczas, z pracą, ze zdrowiem.
Żebym, za kurtyną wirusa, która kiedyś opadnie, żyła jeszcze w wolnym kraju i mogła podejmować wolne decyzje, a w to zaczynam po pomału wątpić, tyle, że to historia, na zupełnie inną opowieść. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz